Miećki i Byćki zeszli się wreszcie razem w knajpie, podczas długo planowanego spotkania po latach. Kiedy ostatnim razem się widzieli, nie byli jeszcze wcale ani Miećkami, ani Byćkami. Byli pryszczatą, mechowąsiastą, przepoconą hormonami młodości jednolitą masą. Różnili się od siebie tylko pozornie. Po dwunastu latach pobytu za granicą mogłem jedynie zgadywać, z której larwy mógł wykluć się Miećko, a z której Byćko. Trafiałem, zgadywanka z kategorii banalna, ‘dla dzieci od lat dwóch’. Było to jednak ciekawe doświadczenie. Minęło kilkanaście lat od matury i zamiast ludzi podobnie się ubierających, podobnie myślących, operujących podobnym językiem, natknąłem się na wyjątkowo szerokie spektrum postaci. Ale, w sumie, czego mogłem się na tym spotkaniu spodziewać? Że spotkamy się wszyscy na osiedlowym murku, krótkowłosy w kurtce bejsbolowej odpali browara, długowłosy we flaneli zapoda blanta, rudowłosa w trampkach zacznie histerycznie się chichrać, bo kędzierzawy grubas zakrztusił się po pierwszym sztachu? I będziemy gadać o tym, kim chcemy zostać w przyszłości?
– Kim chciałbyś zostać w przyszłości? – spytał mnie poważnie rokendrolowy kolega, kiedy szliśmy na spotkanie. W tym pytaniu wszystko wydawało się być w porządku, na miejscu. Sens, precyzja, konkret, jest podmiot, jest orzeczenie, nawet odpowiednia intonacja. A jednak pytanie wydało mi się jakieś dziwne. Może dlatego, że mamy już trzydzieści cztery lata?
Przyszły Miećki, są i Byćki. Przedstawiciele pokolenia dzieworódczo wyklutego z transformacji. Ułuda lepszości, presja szczęśliwości. Jajo o jajo. Przyciśnięci narracją zadowolonej z siebie starszyzny, przeświadczonej, że niemal mesjanistycznie poświęciła swoje szare życia na ołtarzu świetlanej przyszłości kolejnych pokoleń. Nas.
Teraz to macie wszystko, możecie wszystko, wszystko zależy od was. Prawdziwa wolność, angielski w szkołach, pizzę se możecie, śpiewać na gitarze z przekleństwami, kostki do kibla o różnych zapachach, opierdolić ekspedientkę grubym słowem, jeśli tylko przyjdzie wam na to ochota… Wolność i dobrobyt, dobrobyt i wolność zostały przez nas, dla was, wywalczone. Za wolność waszą i waszą! My, to już nie, ale wy możecie wszystko. Nie zjebcie tego.
– I hate myself and I want to die – mruczeli wówczas wrażliwi beneficjenci zmian.
– Bądź sobą, wybierz pepsi– dodawali inni.
Pochód ślepców za zachodem – kraciaste koszule, szerokie spodnie, zachodnia garażowa kontestacja rzeczywistości. Z drugiej strony jednak – niełatwo kontestować rzeczywistość, jak tu nagle kolorowe żółwie nindża w telewizji, jak tu nagle Rambo na fałhaesie i pizza na telefon. Nawet smak można wybrać! Wolność i dobrobyt – jedni zaufali wolności, drudzy wybrali dobrobyt. Nie wiedząc jeszcze wtedy, że pierwsze wyklucza drugie. I na odwrót. Tak właśnie Miećki zostały Miećkami, a Byćki Byćkami.
Spotkanie trwa. Miećki i Byćki są sobie bardzo odlegli, dzieli ich sporo, głównie stopa życiowa. Miećków stopa życiowa jest gładka, schludna, wysmarowana kremami nawilżającymi naskórek. Byćków stopa życiowa śmierdzi, skarży się na poważne problemy z grzybicą. Miećki wyrosły z jednostek odpowiedzialnych, rozsądnych, świadomie kierujących swoim losem. Poddających się modzie na życie, modelowi zaproponowanemu przez świat. Oczekiwaniom otoczenia. Byćki to duszki bardziej nieokiełznane, zbuntowane niebieskie ptaszyny na wietrze. Często niepotrzebnie wierzące w swoją wyjątkowość, mizdrzące się do fortuny. Kiedyś idealiści zdający się na ślepy los. Nierzadko też przerażająco leniwi.
Mają jednak parę wspólnych cech. Łączy ich poczucie zazdrości.
Miećki zazdroszczą Byćkom czasu. Byćki zazdroszczą Miećkom hajsu.
Jedni i drudzy mają poczucie przeklętego fatum, sądzą, że są skazani na swój los. Wybierając jedną ścieżkę, rezygnujesz z tego, czym dysponuje kolega z naprzeciwka. Byćki na skłosza nie pójdą, samochodu nie kupią, a na wakacje, zamiast do Tunezji, to sobie mogą na ogródkach działkowych „Jedność” podglądać opalające się stare baby, teoretyzując przy tym w towarzystwie innych Byćków, czy mogliby z taką, czy jednak pojawi się opór etyczny. Albo estetyczny.
Miećki nie usiądą w środku tygodnia na ławeczce, nie odpalą spokojnie piwka z puchy, nie będą przez cztery bite godziny myśleć o tym, jak rozmnażają się cietrzewie, skąd bierze się przykry zapach w ustach, w którym roku nadejdzie wreszcie ogólnoświatowa rewolucja i co się znajduje za kresem wszechświata.
Można naturalnie porzucić swój los i przejść do obozu drugich, tak jednak czynią nieliczni, to wymaga ogromnej odwagi.
Miećko frustruje się w robocie i poza robotą, czuje, że czas i życie ucieka mu na wykonywaniu tych samych, często idiotycznych czynności. Ma mało czasu i zwykle jest przemęczony. Od czasu do czasu potrafi wyzwolić z siebie, zupełnie niespodziewanie, zew wolności. Myśli o tym, żeby wszystkim pierdolnąć, chlusnąć korposuperwajzerowi kawą w ryj, trzasnąć drzwiami, zrobić coś szalonego, bo szalone rzeczy, za które płaci, są tylko marną atrapą szaleństwa. Wyjazd na Dominikanę – tak, ale w ekskluzywnym hotelu. Skok na bandżi – tak, ale z super-zabezpieczeniem. Przebiegnięte kilometry, którymi chwali się publicznie na Endomondo są tylko krzykiem rozpaczy – patrzcie, ciągle żyję i jeszcze przy tym świetnie się bawię! Jest bliski zmiany, rezygnacji, ale wtedy uświadamia sobie, że wpadł po uszy. Wpadł w sidła pozornego dobrobytu. Wpadł w kredyty mieszkaniowe, w firmowe komórki, przywykł do ciepłych wczasów pod palmą raz do roku. Uświadamia sobie, że bez tego codziennego bezużytecznego turlania kulki pod górkę mogą skończyć się francuskie sery z kerfura za stówkę, pesto oryginalne genueńskie za piętnaście zeta w maleńkim słoiku, koniec z basenem i sauną, wypadami integracyjnymi raz na pół roku za darmochę. Skończy się szacunek i duma rodziny. Miećko wie, że wtrybił się w uzależnienie.
Byćko uzależnia się nie od swojej biedy, ale właśnie od wolności. A raczej – wolnego czasu, bo to jest, nie oszukujmy się, jednak coś innego. Wstaje o dowolnej porze, każdy dzień jest nieokiełznanym kaprysem losu, przypadkiem, nieogarniętą przez ludzki rozum niespodzianką i zaskoczeniem. Tu darmowa puszka od dawnego kumpla. Tu drobna fuszka na umowę-zlecenie, bo jakiś grancik się koledze trafił i nie zapomniał. Tam przejażdżka do końca przypadkowo wybranej linii tramwajowej w celu obejrzenia właśnie wyremontowanej zajezdni. Patrzy Byćko na otaczający go świat, przygląda się uważnie i uświadamia sobie, że wcale do niego nie pasuje. Świat do niego albo on do świata. On myśli, że świat do niego. Ale pewnie jest na odwrót. Świat się dostosowywać nie chce. No i wtedy już wie, że miało być, kurwa, inaczej. Że kolejne lata lecą, koledzy ze szkoły zmieniają dziewczyny, samochody, kupują wózki, ryżem im po garniakach sypią na wyjściu, a on jest coraz to bardziej zmarginalizowany, staje się odpadem społecznym, wciąż żyjącym, lecz niepotrzebnym truchłem. Pociesza się wizją odmiany losu, rozpowiada światu o swoich niepoślednich talentach, ale nie jest w stanie ich udowodnić, wychodzi pewnie z założenia, że to właśnie świat powinien je odkryć i docenić. W tym przypadku błądzi. Szczęśliwy los na loterii wyciąga niewielu.
Starsze pokolenie ani nieutulenia Miećków, ani nieutulenia Byćków nie rozumie. Nieutulenie Miećków i nieutulenie Byćków wydaje mu się głupim kaprysem, fanaberią rozpieszczonych gówniarzy. Jeśli wgryźliby się w opowieści Miećków, w opowieści Byćków, gdyby postarali się ich zrozumieć, wtedy musieliby podważyć swój pokoleniowy sukces, o którym chętnie mówią i którym chętnie się chwalą. Swoją dziejową rolę i ofiarę na ołtarzu przyszłych pokoleń. Starsze pokolenie być może wie, że coś poszło nie tak, nawet z własnych krętych życiorysów mogłoby wyciągnąć prosty wniosek – tego raju na ziemi to chyba nie ma i nigdy nie będzie. Brnie jednak w czas przeszły, wspominając puste półki za komuny, trudności w poruszaniu się po świecie, dwa kanały w telewizji. Nie rozumie i nie chce zrozumieć potomnych – no bo przecież kiedyś było gorzej. Pałowanie było. I ocet na półkach.
Miećki i Byćki są sobie bardzo potrzebni. Ich drogi przecinają się potrzebą kontaktu, jak również wspólną przeszłością i perwersyjną ciekawością tej drugiej strony. Dochodzi do spotkań, jak to. Miećki zajmują z początku pozycje przymilną. Starają się nie urazić przypadkiem Byćka, nie kłuć go po oczach pozornym bogactwem w stylu cztery dwieście na miesiąc. Dyskretnie, nie ostentacyjnie stawiają browary, flaszki, ganiają po przepitę, dają się opierdalać z fajek. Z pozorną naiwnością wysłuchują tych ordynarnych łgarstw o tym, że już niedługo to ja postawię, zrewanżuję się, na taki przelew czekam jeden, wiesz jak to teraz z przelewami, pokolenie czekających na przelew, ha, ha… Kiwają wtedy ze zrozumieniem głową, klepią po ramionach i uspokajają, że wcale nie ma problemu, dziś to ty jesteś moim gościem, jutro ja twoim, wiem jak to teraz z przelewami, pokolenie czekające na przelew, ha, ha… Miećki zajmują w trakcie biesiady pozycję bierną. Niedopuszczani do głosu wcale nie okazują rozdrażnienia, słuchają, dają się zabawiać, chłoną anegdoty, ciekawostki, opowiastki. Niektóre, oczywiście odpowiednio przepuszczone przez naregulowany korpofilter, sprzedadzą później znajomym w pracy. Byćki są dla nich autentyczną atrakcją, uosabiają cząstkę świata, którą właśnie utracili. Byćki natomiast są stroną bardziej agresywną. Oni mają prawo urazić Miećków, obśmiać ich prostytucję życiową. Wielki pan, nowy samochód, widzę, że się powodzi, nie mów, że nie? Do Egiptu lecisz, z żoną i córką, all inclusive, tak? A to prawda, co Tołdi wyczytał w internecie, że na takim all inclusive nic nie płacisz, ani na żarcie, ani na ochlaj? Poważnie? To ze mną by zbankrutowali, ha, ha! Czują, że w tych wycieczkach, w tych zaczepkach są absolutnie usprawiedliwieni, bo przecież właśnie to ich ukarał niesprawiedliwy los, więc teraz mają pełne prawo czasem sobie ulżyć. Później, po pewnej ilości alkoholu przekonują wszystkich, że też mogliby być Miećkami, że brak stabilizacji to świadomy wybór człowieka wolnego i niezależnego, a potem sypią historyjkami, mają przecież sporo czasu, żeby czytać, śledzić neta, głośno zastanawiają się, co by było, gdyby Sobieski olał obronę Wiednia, co stałoby się ze światem, gdyby to Aztekowie wybudowali łodzie i pierwsi przeciągnęli się przez Atlantyk, omawiają jakiś pojedynczy kawałek muzyczny, którym się zachwycili.
Miećki mają niewielkie szanse z Byćkami podczas sporów o charakterze ideologicznym. Niezależnie od opcji politycznej, Byćki są do tych sporów przygotowani o wiele lepiej. Trawią wolny czas czytając, szperając w internecie, wgryzając się w tematy, zapamiętując cytaty. Muszą przecież w jakiś sposób wytłumaczyć sobie i światu swoje niepowodzenia, swoje nieutulenie, swoją nieudolność życiową – brną więc w teorie wyraźnie i daleko oddalone od banalnego i popularnego tłumaczenia zjawisk na świecie. Miećki idą na skróty. Nie mają ani czasu ani siły, żeby dociekać i drążyć. Ich możliwość percepcji świata zawęża się do codziennego przetwarzania informacji z zaufanych ideologicznie szańców medialnych. Nie weryfikują, nie sprawdzają – mają pełne zaufanie do wybranych środków masowego przekazu. Byćki są bardziej czujni i nieufni, a przez to nieszczęśliwi. Wiedzą, że przecież coś nie gra, że ten obraz świata, przedstawiony i wytłumaczony nam przez główny obieg, jest fałszywy. Czują podskórnie, że to wszystko nie jest takie proste. Mają potrzebę wędrówki w stronę poznania prawdy, jest to jednak pełen fałszywych tropów escape room. W pewnym momencie orientują się nawet, że tej prawdy nie poznają – jednak zawędrowali już tak daleko, że ta potrzeba poznania staje się dla nich obsesją. Jedynym profitem tej mało komfortowej sytuacji jest wyraźna przewaga erudycyjna podczas ideologicznych sporów z Miećkami. A spory wybuchają często.
Piją jednak dalej, bo są sobie potrzebni, Byćki dają Miećkom sporo radości plus wspomnienia, dają im czas przeszły, w zamian przyjmując teraźniejszy w formie bufetu: darmobrowarów i podwędzanych ukradkiem fajek. Na koniec zmęczone Miećki zamawiają taksówkę, zabawa zabawą, ale są przecież obowiązki. Byćki natomiast obowiązków raczej nie mają, w powietrzu wisi atmosfera niepokojącego niedopicia, a noc przecież jeszcze długa. Uderzają więc dyskretnie, odciągając ofiarę-Miećka na bok, robiąc poważną minę. Słuchaj, sprawa jest… Miećko stroi się wówczas w równie poważną minę, marszczy w skupieniu brwi, obejmuje przyjacielsko dostarczyciela radości, rozeznając w mig, o co biega. Pięć dyszek do następnego razu, spotkamy się przecież, troszkę za mało kaski dziś wziąłem, nie wiedziałem, że tak długo posiedzimy. Miećko gwałtownie sięga po portfel, prosi, aby Byćko nie kończył, on wie, on rozumie, nie ma problemu. Byćko chce się jeszcze uwiarygodnić i sięga po blef. „Wiesz, w sumie mógłbym kopnąć się do bankomatu, ale fajnie się siedzi, szkoda czasu, do czwartku najpóźniej, będę się kontaktował!”
Miećko ze szczerą czułością wręcza całą pięćdziesiątkę i wtedy Byćko jest szczęśliwy. Skrzydła niosą go do baru – planuje rychlutko spłynić niebieskiego w towarzystwie innych Byćków. Wspólnie krytykują oni Miećków. Za to, że się sprzedali, że jednak się zmienili, że to nie to samo, co kiedyś. Niebieski banknot od Miećków daje im jakieś dwie godziny niekontrolowanego szczęścia. I love myself and I want to live, bądź sobą, wypij piwo. Piwo to medium, dzięki któremu wywołują duchy z lat dziewięćdziesiątych. Pojawia się Courtney Love, bo to chyba ona zabiła Cobaina, pojawia się Americana, płyta, na której sprzedali się The Offspring, wpływają Rejdżowie, którzy już wtedy walczyli z systemem. I nagle powrót do przyszłości – Byćki dzielą się planami, pomysłami, są o krok od wymyślenia oryginalnego patentu na szybki biznes, szczepionki na raka, na świat bez wojen, na nieśmiertelność. Geniusze teorii. Nazajutrz będą szukać mineralnej. Albo pieniędzy na mineralną.
Widzę już nie mechowąsiste, lecz wyraziste, nakreślone życiowymi troskami twarze. Często to właśnie tacy ludzie przechodzili do historii – społeczne odrzutki, które z życiowego bezładu nagle stawali się słynnymi filozofami, wynalazcami, przywódcami, dyktatorami, zbrodniarzami. Czy tych tutaj stać na to? Czy będą w stanie przełamać stan akinezji? Życie pokaże. I to pewnie całkiem szybko. Za paręset stron.