TOTALITARNA TWARZ WĘGIERSKIEJ „ZŁOTEJ JEDENASTKI”

Była chłodna, nieprzyjemna, wczesnowiosenna noc. Ciemna, jak lata stalinizmu w środkowej Europie. Samochód osobowy pustą drogą zbliżał się powoli do granicy węgiersko-jugosłowiańskiej. Pasażerowie byli wyjątkowo niespokojni. Para kochanków co chwila nerwowo zerkała przez okno. Ich kierowca i opiekun, równie zdenerwowany, przez całą drogę głównie milczał. W pewnym momencie, zauważywszy jakiś znak, zakomenderował wreszcie tonem nieznającym sprzeciwu.

– Odbezpiecz broń. Na wszelki wypadek.

Pasażer dostosował się do prośby. Za chwilę z oddali zamigotały światła, a samochód niespodziewanie skręcił na pobocze…

POLSKO-WĘGIERSKA MITOLOGIA PIŁKARSKA

Wielkimi krokami zbliża się mecz Węgry-Polska. Dziennikarze sportowi znów będą mieli ręce pełne kontentu, futbol naszych bratanków jest przecież bezpośrednio i mocno sprzężony z historią polskiej nożnej. Pierwszy oficjalny mecz Biało-Czerwonych rozegrany został w Budapeszcie dokładnie sto lat temu. Ten ostatni przed wojną odbył się ledwie pięć dni przed atakiem wojsk hitlerowskich – Ernest Wilimowski w wielkim stylu poprowadził wówczas naszą reprezentację do nieoczekiwanego triumfu nad wicemistrzami świata. Do tego dochodzi słynny finał turnieju olimpijskiego w Monachium, czyli pierwszy sukces drużyny Kazimierza Górskiego. Nawet fabuła niezapomnianego „Złego” Leopolda Tyrmanda osnuta jest wokół rozpalającego emocje Warszawy meczu z węgierskimi gigantami futbolu. Wdzięcznym tematem do opisania jest również romantyczny mit „Złotej Jedenastki” – wspaniałej reprezentacji, która w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych tłukła wszystkich rywali po równo, zgodnie z regułami poprawności politycznej, bez względu na ich pochodzenie i kolor skóry. Drużyny zakatalogowanej razem z Austrią lat trzydziestych, Holandią z siedemdziesiątych i Brazylią osiemdziesiątych w wąskim zbiorze najlepszych i najpiękniej grających reprezentacji na świecie, które w efekcie zawiodły kibiców i nie wywalczyły oczekiwanego mistrzostwa świata. Nie zrozumcie mnie źle – sam jestem pod ogromnym wpływem mitu „Złotej Jedenastki” i tego, w jaki sposób wciąż funkcjonuje w społeczeństwie węgierskim. Ten mit sam się obroni tysiącem romantycznych historii – o Franku i Józku, kolegach z podwórek Kispestu, którzy podbili piłkarski świat. O burżujskim synu, eleganckim Hidegkutim, którego dryblingami zachwycał się sam Bohumil Hrabal. O krnąbrnej i niepokornej „Czarnej Panterze”, czyli bramkarzu Grosicsu. Nie zamierzam więc wcale tego mitu dekonstruować, a jedynie lekko go odbrązowić. Dyskretnie ubabrać. Historią, która dowodzi tego, że powojenni węgierscy komuniści traktowali futbol bardzo poważnie. Wiedzieli bowiem, jak potężną bronią propagandową dysponują.   

FUTBOL LEKIEM NA CIĘŻKIE CZASY

            Pierwsze powojenne dni nie nastrajały Węgrów zbyt optymistycznie. Powitali je w totalnie zdemolowanej przez walki stolicy, w towarzystwie przedstawicieli obcej armii, znanej z miłości do damskich cnót, cudzych zegarków i rowerów. Do przejęcia władzy szykowali się powoli komuniści z najbardziej brutalnego, bo stalinowskiego sortu. Drobnym pocieszeniem w tej dość niewygodnej sytuacji była doskonała kondycja miejscowej piłki nożnej. Wciąż aktywne zawodowo było pokolenie wicemistrzów świata z 1938 roku. Z ogromną zuchwałością naciskała jednak nowa generacja – pamiętajmy, że rozgrywki piłkarskie rozgrywane były na Węgrzech niezależenie od działań wojennych aż do sezonu 44/45. Młode talenty mogły się więc rozwijać, kiełkować, a naddunajska gleba była wówczas wyjątkowo żyzna. Jednym z najbardziej cenionych graczy był utalentowany obrońca z miejscowości Szolnok, który jako dwudziestolatek przyjechał do stolicy w 1944 roku, aby wstąpić w szeregi niezwykle wówczas mocnej drużyny Újpestu. Szandor Szűcs – bo o nim mowa -był tak dobry, że zdołał zadebiutować w drużynie narodowej trzy lata wcześniej, mając jedynie 17 lat! Szybko stał się podporą wspaniałej drużyny z północnych obrzeży stolicy, w której występował u boku takich ikon madziarskiego futbolu, jak chociażby Gyula Zsellenger, czy Ferenc Szusza. Wraz z nimi trzykrotnie świętował mistrzostwo kraju, zdobyte przez Újpest w latach 1945-1947. W pierwszych powojennych latach nadgorliwi budapesztańscy dziennikarze uważali go nawet za jednego z najlepszych obrońców w Europie. Możemy więc założyć, że jeszcze przed postawieniem szczelnego muru, dzielącego kontynent na kapitalistyczną i komunistyczną część, składano mu mniej lub bardziej oficjalne propozycje wyjazdu za granicę. Nie poszedł jednak w ślady Zsellengera i pozostał w kraju. Przegapił odpowiedni moment – od 1949 roku wydawało się to praktycznie niemożliwe.

GORĄCA MIŁOŚĆ W PRZYBALATOŃSKIM KURORCIE

            Tego roku, wskutek wprowadzenia socjalistycznego modelu sportu, Újpest został przekształcony w klub gwardyjski, a Szandor Szűcs – mający już w północnej części miasta status legendy – musiał przyprawić sobie milicyjny mundur. Wciąż imponował doskonałą formą i znajdował się w kręgu piłkarzy, obserwowanych przez Gusztava Sebesa. Jego kłopoty zaczęły się w 1950 roku, podczas przedsezonowego zgrupowania w przybalatońskiej miejscowości Hévíz. Nieopodal słynnego termalnego jeziora odpoczywał popularny pianista i zarazem wielki fanatyk piłki nożnej László Boros, który usłyszawszy o obecności w sąsiedztwie piłkarzy Újpestu, postanowił wyprawić huczne przyjęcie na ich cześć. Tam niezwykle przystojny Szűcs poznał dwudziestoletnią artystkę Erzsi Kovács. Młodzi zapałali do siebie ogromnym uczuciem – była to jednak miłość zakazana. On był już mężem i ojcem dwójki dzieci, ona natomiast niedawno wyszła za jakże szczodrego gospodarza i inicjatora imprezy. Nie ma się co dziwić, że para uczyniła z miłosnego afektu tajemnicę, jednak zarówno po piłkarskim, jak i artystycznym światku zaczęły krążyć niebezpieczne dla obojga plotki. Romansem coraz intensywniej interesowały się odpowiednie służby państwowe – pamiętajmy, że obyczajowość powojennego komunizmu w krajach demokracji ludowej była niezwykle purytańska. Kochankowie byli nękani, szantażowani, nachodzeni przez smutnych panów o niewiadomym pochodzeniu, którzy wyraźnie dawali do zrozumienia, że ten związek jest niemile widziany przez władze. I wówczas piłkarz postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Za podszeptem zaufanego zaproponował ukochanej ucieczkę za granicę. Miłość bywa ślepa, potrafi odebrać rozum.

UCIECZKA DO WŁOCH

            Pozornie wszystko było doskonale zorganizowane. Szűcs przekazał pół funta złota zaufanemu opiekunowi, kolejne pięć tysięcy dolarów miał zapłacić już po sfinalizowaniu udanej akcji. Plan przewidywał ucieczkę przez węgiersko-jugosłowiańską granicę, skąd młodzi kochankowie mieli dostać się do Włoch. O zatrudnienie w którymś z tamtejszych klubów doskonały obrońca nie musiał się martwić – z jego usług chętnie skorzystałyby wszystkie czołowe drużyny ze słonecznej Italii, ukochanej wspominał o wstępnej propozycji zespołu AC Milan. Partnerzy ruszyli w trasę nocą szóstego marca 1951 roku. Kiedy poszliśmy na pierwsze spotkanie z opiekunem, zobaczyłam, że jego oczy są mętne. Ale nie odważyłam się nic mówić – wspominała po latach Erzebet Kovács. Jej niepokój narastał podczas drogi na południe. Było sporo podejrzanych znaków, lecz naiwnie wierzyliśmy, że wszystko jest w porządku – dodała. Tuż przed granicą opiekun polecił piłkarzowi wyciągnięcie i odbezpieczenie broni ‘na wszelki wypadek’. Szűcs naiwnie dostosował się do polecenia, co – jak się po chwili okazało – było kolejnym błędem w krótkiej historii tych fatalnych kochanków. Opiekun był bowiem bezpieczniackim agentem, a cała akcja prowokacją służb. Po chwili samochód się zatrzymał, a z rowu wyskoczyła grupa uzbrojonych po zęby żołnierzy, którzy natychmiast aresztowali nieszczęsnych uciekinierów. Domyślacie się pewnie, że fakt posiadania odbezpieczonej broni palnej, nieszczęsnemu piłkarzowi wcale nie pomógł.

SZOKUJĄCY WYROK

            Ze wspomnień Erzebet Kovács wynika, że oboje, a zwłaszcza piłkarz, nie mieli do końca świadomości powagi sytuacji, w której się znaleźli. Szűcs tłumaczył się, że wyjeżdżał za granicę tylko na chwilę. Tylko po to, aby odłożyć trochę grosza. Był przekonany, że sprawa rozejdzie się po kościach. Naiwność? Kto wie? Być może, jako prawdziwy dżentelmen, po prostu uspokajał w ten sposób swoją ukochaną? Proces trwał ponad dwa miesiące i oznaczony był klauzulą ‘ściśle tajne’. Co działo się wówczas z nieszczęsnym obrońcą Újpestu, tego nie wie chyba nikt. Ogłoszony wyrok zaszokował nieliczne grono osób wtajemniczonych  – Sandor Szűcs za zdradę socjalistycznej ojczyzny został skazany na śmierć przez powieszenie.

WIZYTA U WUJASZKA

            Kompletnie zaskoczonemu i wstrząśniętemu piłkarzowi udało się jeszcze wysłać z celi gryps do samego Ferenca Puskasa: „Jestem skazany na śmierć, uratuj mnie!”. Ten, wraz Józsefem Bozsikiem i napastnikiem Újpestu Ferencem Szuszą poruszyli niebo i ziemię, aby zmienić ten nieludzki wyrok i wstrzymać egzekucję. Byli odsyłani od Annasza do Kajfasza, aż wreszcie postawili wszystko na jedną kartę. Uderzyli do gabinetu samego Mihály Farkasa. Nazwisko ministra obrony narodowej budziło grozę wśród obywateli Węgier, miał on jednak ogromną słabość do futbolu i piłkarzy. Puskas i Bozsik należeli do jego ulubieńców, pozwalał im on nawet tytułować się pieszczotliwie „wujaszkiem”. Złowrogi „wujaszek” wysłuchał dramatycznego apelu młodych piłkarzy bardzo uważnie, po czym uśmiechnął się przepraszająco.

– Za późno, panowie – tak, ku rozpaczy delegacji, miał odpowiedzieć decydent. W tym przypadku nie kłamał, bo faktycznie było już za późno. Sandor Szűcs został powieszony 4 czerwca 1951 roku, dokładnie rok po warszawskim meczu Polska-Węgry, od którego zaczęła się imponująca seria meczów bez porażki wielkiej Złotej Jedenastki.

PÓŹNA REHABILITACJA

            Sprawa wstrząsnęła środowiskiem piłkarskim jednak, z wiadomych przyczyn, nie mówiono o niej głośno. Większość historyków zgadza się, że nieszczęsny obrońca Újpestu został wykorzystany jako straszak – jego przypadek był swoistym memento dla wszystkich wybitnych piłkarzy Złotej Jedenastki. „Nawet o tym nie myśl!” – historia Sandora Szűcsa krążyła po głowach zawodników, kiedy tylko pojawiała się nieśmiała sugestia zmiany barw klubowych na te zachodnie. Memento było skuteczne, mimo wielu zagranicznych ofert żaden z zawodników drużyny Sebesa, aż do 1956 roku, nie podjął próby ucieczki za granicę. W tak brutalny sposób władza zapewniła sobie lojalność swoich gwiazd. Erzebet Kovács wyszła z więzienia po trzech latach i jednej próbie samobójczej, w 1954 roku. Przez długi czas nie miała żadnej informacji o losie ukochanego – karmiono ją plotkami, jakoby ktoś widział piłkarza o obozie pracy, otrzymywała również listy podpisane imieniem i nazwiskiem piłkarza, co niewątpliwie stanowiło kolejną brutalną torturę ludzi związanych ze służbami. Szűcs został pochowany w nieznanym miejscu, zapomniany przez historię, wymazany ze wszelkich annałów i statystyk. Dopiero w 1989 roku oficjalnie ogłoszono jego śmierć, anulowano zbrodniczy wyrok i pośmiertnie awansowano piłkarza do stopnia podpułkownika. Jego szczątki przeniesiono na położony niedaleko budapesztańskiego lotniska ogromny cmentarz Új köztemető. Szűcs spoczywa niedaleko Imre Nagy’a, Pála Malétera oraz wielu innych ofiar komunistycznych opresji, potajemnie rozstrzelanych i pochowanych w mrocznych latach pięćdziesiątych. Obrońca Újpestu jest również patronem szkoły podstawowej, położonej w tej północnej dzielnicy miasta. Erzsi Kovács, po wyjściu z więzienia wróciła na scenę i w czasie odwilży została całkiem popularną piosenkarką. Zmarła w 2014 roku w wieku 85 lat.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *